Uwielbiam smak, za jego dynamikę, brak ograniczeń. Jeszcze rok temu nie mogłam patrzeć na oliwki, dzisiaj zajadam je z radością, pierwsza ostryga była przeżyciem ekstremalnym, dzisiaj z chłodnym winem jest dla mnie synonimem rarytasu, piekielnie słone anchois okazują się duszą niejednej potrawy…
Podobnie rzecz miała się z piwem! Tak właśnie! Napojem do tej pory przeze mnie niedocenionym, traktowanym po macoszemu, jako trunek męski, przaśny i prosty.
Przede wszystkim zbyt gorzkie, smakowo płaskie i zupełnie bez klimatu… Aż do momentu kiedy w wyniku dobrego zbiegu okoliczności poznałam Poznański Browar…
Zostałam zaproszona na nocne zwiedzanie „wytwórni” piwa połączone z degustacją. Po pierwsze – pora, tzn. w nocy wszystko wygląda bardziej tajemniczo, interesująco, seksownie. Delikatny chłód, zmierzch i ogromne przestrzenie pełne nieznanych mi urządzeń, rozwiązań i innych wynalazków. Ogromne kadzie, niekończące się rury, tradycja i nowoczesność. Warzelnia, fermentownia, miejsce do leżakowania, budynek filtracji oraz rozlewnia. W każdym z tych dostojnych miejsc, naturalne składniki przeistaczają się w piwo.
Byłam zaskoczona, zaintrygowana i… Świetnie się bawiłam! Jednak największą niespodzianką okazała się degustacja. Podano mi przeróżne piwa, wyraźnie dobrane do moich preferencji smakowych. Lekkie, cytrusowe, rześko chłodne, nieprzytłaczające. Tyskie Radler miało aromat wakacyjnego wczesnego popołudnia, Redds żurawinowy to wieczorna, pierwsza randka, bezalkoholowy Lech z limonką i miętą to południe nad morzem, zdecydowanie aktywne.
Świetnie jest diametralnie zmienić zdanie… Na lepsze oczywiście!
foto. http://www.zwiedzaniebrowaru.pl/