Po Polsce podróży ciąg dalszy. Tym razem Wrocław! Wstyd się przyznać, ale w pełni świadomie odwiedziłam to miasto po raz pierwszy… Wielkie przestrzenie, szerokie ulice, dużo zieleni, rzeki i rzeczki plus oszałamiające, stare budownictwo. Wysokie, dostojne, pięknie zdobione kamienice, bardzo często w dobrym stanie. Pośród nich, gdzieniegdzie wyrastają budowle nowoczesne. Geometryczne formy, szkło, metal… Nie trafiają do mnie te architektoniczne rozwiązania, sadząc po rozmowach z wrocławskimi taksówkarzami, tubylcy również są zwolennikami przedwojennych mód.
W jednym z „biurowco-handlowcu” mieści się coś wyjątkowego. Di – Caffe – Deli, restauracja śniadaniowa, młodsza siostra Dinette (również restauracji, w tym samym budynku). Miejsce usytuowane przedziwnie, niczym zielony, kwiecisty ogród w samym środku betonowego pustkowia. O dziwo, pomimo dyskusyjnej lokalizacji, goście przybywają licznie i w śniadaniowym szczycie trudno o wolne miejsce!
Po pierwszej wizycie, zaczęłam pojmować fenomen Di. Przede wszystkim niezobowiązująca, świeżo – poranna atmosfera, po drugie niezłe ceny i po trzecie, najważniejsze – krótkie i treściwe menu, łączące w sobie pomysły właścicielki, z koniecznymi klasykami.
Granola z owocami i kremowym jogurtem greckim, puchate brioszki, maślane croissanty, jajka w przeróżnych odsłonach, słodko – gorzkie Brownie, Dinetki czyli firmowe przekąski np. humus i zestawy śniadaniowe.
Zaczęłam od śniadania włoskiego… Rukola, mozzarella, pesto, parmezan, suszone pomidory, marynowane karczochy i oczywiście pieczywo (chleby wypiekane są na miejscu, bez dodatków konserwujących, na prawdziwym zakwasie). Faktycznie wszystkie składniki były aromatyczne, dobre jakościowo, po prostu dokładnie takie, jakie być powinny. W Di łatwo się zasiedzieć, co i mi się przydarzyło… Po zielonej herbacie i detoksującym koktajlu przyszedł czas na cappuccino, bułeczkę i ciastko…
Pewnie powinnam mieć wyrzuty gastronomicznego sumienia, ale… Tak smakowitym grzechom, mówię stanowcze TAK.
foto. www.facebook.com/di.cafedeli